Życie nieustannie zaskakuje. Czasami pozytywnie, a czasami nie. Na szczęście należę do osób, które jak dostaną po dupie, to szybko się otrząsają i idą dalej, nie zważając na niepowodzenia. Tak jest i tym razem. Po raz trzeci założyłam konto na Sympatia.pl. Może do trzech razy sztuka? Kto wie.
Za pierwszym razem poznałam Michała. Wydawał się być OK, nawet się spotykaliśmy przez krótką chwilę, aż do czasu, gdy powiedział mi o swoich problemach. Kilkaset tysięcy długów, komornik na karku, prawiczek, problemy z męskością, do tego złamał nogę i stracił pracę. I mam wrażenie, że ogólnie coś było z nim nie tak. Dałam dyla i nie żałuję.
Drugi był Patryk. Do spotkania nie doszło, choć ja głupia kretynka bardzo nalegałam. I w sumie dobrze, że odmawiał, bo kto wie, co by się wydarzyło. Mogłabym bardziej żałować tej znajomości. Patryk wydawał mi się inny. Lepszy. Nie nawiązywał do seksu jak 99% kolesi z portalu. Nie nalegał na szybkie spotkanie. Był jednak dość skryty i czasami unikał odpowiedzi na proste pytania. Jednak polubiłam go i dość mocno zaufałam. Po pewnym czasie się otworzył. Był czuły, pisał piękne rzeczy, dowartościował mnie do tego stopnia, że nadprogramowe kilogramy i wszelkie kompleksy odeszły daleko. Aż nagle bach-trach wszystko legło w gruzach w krótkiej chwili. Oglądałam wiadomości i w telewizji zobaczyłam znanego mi psiaka przywiązanego do drzewa. Zamarłam. Patryk dokładnie tę samą historię opowiedział mi jako coś w czym uczestniczył, nawet wysłał zdjęcie tego nieszczęsnego psa, a tu się okazało, że owszem taka historia miała miejsce, ale w innym dniu, w innej miejscowości, z innym zakończeniem i na pewno nie z jego udziałem. Przykro mi się zrobiło. Liczyłam jeszcze na jakieś logiczne wytłumaczenie, albo chociaż na głupie przepraszam. Nie wiem dlaczego to zrobił i już się nie dowiem, bo po tym jak próbował zmienić temat, co mu się nie udało, postanowił milczeć jak zaklęty. Nie czekałam długo, oprzytomniałam i od razu go zablokowałam.
Więc pojawiłam się na portalu po raz trzeci. Kuję żelazo póki gorące. W znajomościach w realu też nie mam szczęścia, nie mam zbyt dużego powodzenia i zazwyczaj źle lokuję uczucia. Ale tak właściwie, to ja nie mam gdzie poznać tego mojego księcia na białym koniu. Nie imprezuję, w pracy 99% z nas to kobiety, po pracy treningi i tam też niemalże same panie. A później wracam do domu i padam ze zmęczenia. Jeśli nie znajdę tego mojego księcia przez Internet, albo jeśli nie podjedzie pod mój dom na tym swoim białym koniu, to pozamiatane. Zostanę starą panną. A tego wolałabym uniknąć, bo ostatnio moje potrzeby głośno dają o sobie znać. Najzwyczajniej w świecie brakuje mi mężczyzny. A nie od dziś wiadomo, że kobieta bez bolca dostaje pierdolca.
Romeo, Romeo! Gdzie jesteś?